wtorek, 23 lutego 2010

Wiosenne porządki w życiu: Zdefiniuj swoje szczęście

Semestr letni na Politechnice Warszawskiej ruszył pełną parą. Nie obyło się bez kilku niespodzianek, takich jak zmiana ćwiczeniowców, ale myślę, że praca w nim będzie przebiegała bez większych zgrzytów. Ciekawym punktem drugiego semestru jest Polska w UE- aspekty ekonomiczne, a właściwie zalecana literatura podana przez magistra, której to pozycje obowiązkowe zajmują jedną stronę A4, liczba uzupełniających wynosi 8 sztuk, a lista przydatnych stron internetowych chyba nie ma końca. Wszystko ładnie, pięknie, ale zalecana literatura do Podstaw chemii to góra 8 podręczników. Widać przedmiot humanistyczno-ekonomiczno-społeczny jest ważnym elementem moich studiów;)
Słoneczko, które (wreszcie!) może nie budzi co rano, ale pija ze mną kawę, wpływa bardzo pozytywnie na poziom mojej życiowej energii, która ostatnio rozsadza moje ciałko.
Działać, działać, działać. Znowu czuję ten wiaterek, co więcej mogę liczyć na osobistych trenerów szeptających do ucha jak nie ty to kto;) ... Choć ja naprawdę wolałabym odpowiedzieć: no nie ja... tylko MY!
Bo naprawdę można! Zmienić, naprawić, zmodernizować, tak by poprawić jakość swojego życia.
( Bo nie każdy od razu musi być społecznikiem, który działa na rzecz pokoju na świecie, z resztą myślę, że czasem małe porządki w swojej głowie dadzą znacznie więcej). Hm nie wiesz co zmienić?
Myślę, że chyba najważniejszym elementem zmian jest jasne określenie ich celu. Czemu oddychasz? Czemu jesz?Pijesz? Po to żeby żyć! A po co żyjesz?
To chyba jedno z najtrudniejszych pytań jakie można sobie zadać, ale myślę , że należy je zadawać okresowo, bo działa ono trochę jak uszczypnięcie, które ma nas wyciągnąć ze snu. Odpowiedzią, która od razu się nasuwa jest, przynajmniej u mnie, że żyję by być szczęśliwą. A dokładniej, że chcę tak żyć, by to czuć.Co daje szczęście? Tu już jest kosmos możliwości.Pomyślmy o tej jednej chwili, tu i teraz, gdy to ustalimy mamy może nie super precyzyjną nawigację satelitarną, ale kilka punktów na mapie, przez które powinniśmy poprowadzić swoje ścieżki życia.
Istnieje pewne ćwiczenie, które powinno ułatwić znalezienie swoich wysp szczęśliwych.Spróbuj zamknąć oczy i pomyśleć o wszystkich dobrych rzeczach, które spotkały Cię w życiu, poszukaj chwil, w których szczęście było bezwarunkowe. A teraz pomyśl, że zostało Ci tylko 30 sekund życia, w których czasie możesz przeżyć każdą chwilę twojej przeszłości. Wybierz swoje najszczęśliwsze 30 sekund,a następnie spróbuj zastanowić się czemu byłeś/aś szczęśliwy. Co oprócz szczęścia wtedy czułeś?
Moje 30 najcudowniejszych sekund?
Debiut na dużej scenie, gdy podczas rozdawania muzycznych nagród w Kielcach, tańczyłam wraz z dziewczynami dla ponad tysięcznej publiczności. Co wtedy czułam? Wielką tremę, ale tylko w momencie wejścia na scenę. A moje 30 sekund zdecydowanie dotyczy momentu gdy już tańczyłam. Zrealizowanie, ogromny ładunek energii płynący z publiczności, duma, poczucie, że tworzy się coś co może i jest całkowicie ulotne, ale oddziałuje na innych)... Ogromny miks emocji, dający poczucie, że można wszystko. Tak, wiem to próżne szczęście, jednak jest ono tak strasznie silne i przyjemne, że tak, przynajmniej na razie będę je definiować. Chyba już wiem jakie powinny być kolejne kroki by o nie walczyć. Ale o tym może innym razem.
A ty? które 30 sekund ze swojego życia przeżył byś jeszcze raz?

wtorek, 16 lutego 2010

confetti z nieba.

Oj ta zima nie daje nam spokoju. Śnieży, skrzypi, mrozi by przypomnieć , że dobrze mieć kogoś kto rozgrzeje łapki na spacerze, a pieniądze, które mielibyśmy przeznaczyć na ciepłe, wełniane rękawice sugeruje zainwestować w gorącą czekoladę. Jestem typowo letnim zwierzakiem. Od zawsze fukałam na taką pogodę. Zimowe poranki z ostygłymi już kaloryferami spędzam zakopana po uszy pod kołdrą. Kołdrą i kocykiem, z grubymi skarpetkami na nogach.Mogę wtedy dokładnie sprawdzić czy Einstein ma rację, bo chyba nic tak nie poprawia naszej percepcji dylatacji czasu jak ciepłe łóżko. Po maksymalnym odwleczeniu szoku termicznego, gdy już wygramolę się z łóżka robię kawy i siadam z czytadłem. Tak, macie rację, to moja lazy sobota. W tygodniu może nie jest tak miło, choć powolutku nauczyłam się dostrzegać plusy takiej szczypiącej w policzki aury. Nawet taki ciepłolubny króliczek potrafi przystosować się do tych ekstremalnych warunków. Jeszcze tydzień temu klęłam jak szewc (oj wiem, że niektórzy w to nie uwierzą) przedostając się przez "lasek" do warszawskiego mieszkania, a dziś z przyjemnością patrzyłam jak śniegowy puch spada na kurtkę, twarz i włosy. Nie, nie zamieniłam się nagle w morsa, uznałam jednak, że nie należy narzekać na to, czego zmienić nie możemy. Dobrze jest stosować w życiu zasadę, jeśli nie masz wpływu na swoje otoczenie, to albo je zmień albo zaakceptuj. Skoro nie dane jest mi się teraz wygrzewać pod palmami, to czemu mam okresowo, raz w roku tak strasznie się demotywować tym co za oknem. 20 lat takiego narzekania zdecydowanie wystarczy!Od rozdrażnienia robią się zmarszczki, opadają kąciki ust, od zgrzytania zębami ściera się szkliwo, a zaciskanie pięści przykurcza mięśnie. Chyba przyjemniej jest z uśmiechem tańczyć na przystanku w oczekiwaniu na autobus?(bo to doskonały sposób na rozgrzanie) Oczywiście w bardziej życiowym ujęciu polecam walkę o swoje, bo to my jesteśmy odpowiedzialni za to co wokół, jeśli jednak nasze potyczki są t trochę don kiszotowe, może warto przymknąć oczko i pozwolić sobie czasem na odpuszczenie? Nie, nie całkowite, ale takie chwilowe. Na jeden dzień/ tydzień/ miesiąc zrobić wyjątek i zmrużyć oczy. Nawet na momencik. Zaskoczenie ze strony mamy, gdy bez ponaglania i "za chwilę" wyniesiesz śmieci, choć teraz kolej twojego brata, naprawdę sprawi Ci przyjemność. Podobnie jak przemilczenie uwag o zbyt długim przesiadywaniu przed komputerem, wyłączenie go i zrobienie jej herbaty. Albo wysłuchanie po raz 20 opowieści babci o tym jak w czasie młodości musiała pomagać w gospodarce i jak pracowała jako praczka u żydowskiej rodziny. Uwierz, że naprawdę można pobawić się samochodzikami, a "bycie Kenem" i podrywanie Barbie siostry może sprawić choć odrobinę przyjemności.
Taka akceptacja to naprawdę czysta forma dobra. Oczywiście jeśli dotyczy nieszkodliwych bzików. Wtedy taki promyczek rozgrzewa bliskich lepiej niż karaibskie słońce. Szkoda tylko, że nie stopi tego śniegu, chociaż może warto wypróbować tej alternatywnej metody nawoływania wiosny?

środa, 3 lutego 2010

tak trochę sentymentalnie.

Powoli finiszuję z sesją. Została mi jeszcze Ustna Matematyka, a potem DANCEMANIA i prężna praca nad THINK PINK- pokoloruj myśli. Czy nastąpiły jeszcze jakieś zmiany w moim życiu? Chyba nie, w prawdzie grzywa urosła i prawie nic nie widzę, ale poza tym raczej po staremu. Tak, tak, nadal chce skakać po dachach świata, walczyć o swoje i przekazywać światu promyk pozytywnej energii.
Wielkimi krokami zbliża się do nas najbardziej komercyjny twór świata. Tak, tak, Walentynki. Ktoś co roku robi na nas niezły biznes, a nadmiar różowego mdli nawet mnie, zwolenniczkę tego koloru.. Nie, nie mam zamiaru zrzędzić, że to święto bez sensu i polotu, wolę życzyć, sobie i Wam, żeby święto miłości było każdego dnia. U mnie w rodzinie walentynki są pojmowane szerzej, jakieś 3 lata temu „narodziła się nowa, świecka tradycja” żeby tego dnia dawać sobie drobiazgi
i mówić, czemu dany domownik jest wyjątkowy i ważny. Uwierzcie mi to naprawdę potrzebne, bo o najbliższych paradoksalnie łatwo zapomnieć. Rodzina powszednieje i to że mama zrobi pranie, siostra to wyprasuje, a tata naprawi gniazdko, jest postrzegane jako obowiązek i rzecz należną.
A przecież to tylko dobre i ciepłe serducha skłaniają ich do takich czynności. Warto więc wykorzystać choćby ten dzień na takie Kocham Cię, potrzebuję i dziękuję za wszystko.
Mówiłam już to kilku osobą, ale chyba warto powtórzyć to tutaj. Moi rodzice nauczyli mnie „patologicznej miłości” i mój na całe życie facet, będzie miał nie lada wyzwanie. A wszystko dlatego, że moi rodzice naprawdę się Kochają. Od 29 lat. Oczywiście, czasem o coś się posprzeczają, często narzekają na siebie i swoje nawyki, jednak gdy słyszę rano: E, kochanie chcesz kawusi?, albo gdy moja mama zmęczona mówi: jeszcze muszę chleb upiec i wtedy od razu słychać ojca: razem musimy upiec! Buziak na Dzień dobry, Dobry wieczór i Dobranoc przytulanie, ich wygłupy .To jak Szanują siebie i swoje potrzeby. Śniadania robione sercem, nie rękami, kwiaty i słodycze przynoszone bez okazji. To jest tak piękne i niesamowite, że oprócz naprawdę nieposkromionej radości przychodzą i pesymistyczne myśli, bo bardzo, bardzo chciałabym być kiedyś tak szczęśliwa. I czuć, że ktoś dzięki mojej obecności jest równie radosny. Tak całkiem bezwarunkowo, cieszyć się, że jest się razem.
Na razie jestem zdecydowanie na etapie nauki, bo dla mnie zaufanie drugiej osobie nie jest tak oczywistą rzeczą. Często jeżę się jak kotka i prycham. Mam jednak nadzieję, że za te 29 lat, będę tak szczęśliwa jak oni. I wiecie co, Wam też tego życzę. Bo w miłości naprawdę jest ogromna siła.