piątek, 25 grudnia 2009

dobrze mi tu ... dobrze mi z wami

Tęskniłam, tęskniłam okropnie. W sumie nawet nie zdawałam sobie sprawy, z tego jak mocno brakowało mi najbliższych. Szybkie życie w burej Warszawie, wytworzyło niesamowitą rutynę. Poranne: Cześć Kasiu!, szybki marsz z zamkniętymi oczami do kuchni i ślepe robienie kawy, śniadanie, ogarnięcie się, spojrzenie w lustro(raz, drugi, trzeci...czasem i piąty) i biegiem do metra. Wykład, drugi, trzeci... ćwiczenia, czasem zdarza mi się przylulać na zajęciach.Potem trening, albo AEGEE, albo matma, albo jakieś babskie popołudnie, rzadziej piwko z kolegami. 19 obiad, który w sumie jest kolacją, rozmowy ze współlokatorkami.Potem już tylko długie, długie wymiany zdań z Krakowem, wspólne opowiadanie bajek, zasypianie... a czasem i sms pobudki. Miło, fajnie, ekscytująco, ale... tak naprawdę brakuje mi tu MOICH,MOICH.
Święta to czas magiczny, w czym utwierdza nas świat wokół, telewizja, prasa, reklamy, mocno narzucają nam świąteczne podekscytowanie i cudowoność, ale dla mnie to naprawdę niesamowite chwile, a w tym roku, jest mi naprawdę błogo.
Czemu? Bo naprawdę nadal jestem córusią tatusia i nie ma dla mnie nic przyjemniejszego niż posiedzenie mu na kolanach, choć nie mocno rywalizuje z tym upieczenie ciasta z Elą, albo powygłupianie się z Misią. Brakowało mi iskierek w ich oczach, tych od śmiania i zadumy, nawet te kilka zmarszczek, które przybyło od zeszłej Wigilii powoduje uśmiech na mojej twarzy, bo to zmarszczki od kochania. Moi rodzice od zawsze inspirują mnie, inspirują do miłości. Nie znam bardziej zakochanych gołąbeczków z dwiema dorosłymi córkami. To jak tata patrzy na moją mamę, powoduje u mnie zazdrość i dumę. Oj, mój przyszły mąż ma ciężkie zadanie, bo moja rodzina nienormalnie się kocha i szanuje. Niezmiennie od 28lat. A może i mocniej.Tak, u nas święta to czas miłości, cudownego rodzinnego ciepła(nie no czasem pojawi się jakaś goryczka, foch- przeważnie z resztą z mojej strony) ale... ale... jest cudownie.
Strasznie mi błogo, mimo, że w tym roku postanowiłam sobie trochę żałować smakołyków.

wtorek, 15 grudnia 2009

Think Pink czyli jak pokolorować myśli!

Co tam u Marysi? Dzieje się strasznie dużo;) oprócz pierwszych tyłów z matematyki( zmobilizowały mnie od pracy nad całkami i te o dziwo są już dla mnie proste i przyjemne), pasmo sukcesów.
Przede wszystkim, jestem aktywnym AEŻAKIEM!
po 3 tygodniach działalności w AEGEE, jestem koordynatorem swojego projektu!ale po kolei...
Mnie Warszawa nie przytłacza i nie nudzi i nie razi. Jedyne co mogę jej zarzucić to ogromna monotonia, połączona z ogólną znieczulicą. Wszyscy szarzy, jednakowi, z neutralnym wyrazem twarzy, udają, że są niewidzialni, lub ze społeczeństwo wokół takie jest. Idą, jadą, piją kawę, beznamiętnie, tak, jakby celem było przeżycie, a nie jego jakość. I tutaj zadziałały moje jedyne z resztą nieróżowe, a szare komórki! na Think Pink wpadłam bardzo, bardzo spontanicznie... ale z dnia na dzień, jawi się on jako coraz większy event.
Czemu? Czemu?

Think Pink to miesięczny cykl szkoleń mający na celu aktywację warszawskiego środowiska studenckiego.Chcemy pokazać, że Warszawa to też(a może przede wszystkim(!)) miasto ludzi kreatywnych, pozytywnie nastawionych do świata, szukających inspiracji. Młodzieży, która nie boi się dążyć do celu własnymi drogami, ma pasję, którą chce rozwijać. Chcemy wraz z wami zarazić optymizmem to szare miasto.

Szkolenia były by podzielone na 2 grupy tematyczne: wyraź się pozytywnie(np. kuglarstwo,taniec,joga,sztuki plastyczne, śpiew, teatr),której owocem byłby happening na zakończenie cyklu, oraz włącz pozytywne myślenie
(warsztaty rozwoju osobistego:motywacja, inspiracja, zarządzanie czasem ect.).

Do tego kilka flash mobów, happening...


Spotkanie grupy projektowej odbędzie się po świętach, wtedy to wszystko jaśniej się nakreśli.
na razie mam kilka bardzo pozytywnie różowych osób, które chcą współtworzyć TP!
Mam też już małe zaplecze sympatycznych pomocników, więc będzie mi choć trochę łatwiej.
A za sobą pisanie 1 wniosku o pieniądze na ten projekt z SGH(zobaczymy co z tego wyjdzie)
Jeśli zobaczycie gdzieś grupkę ludzi w neonowo- różowych koszulkach, z rogalami na twarzy... to my!
Zaufaj różowej sile!(Vanish ma fajne hasło) Uśmiechnij się!

piątek, 20 listopada 2009

that tonight wanna be a good night

Czasem jestem karcona za swoje słodkie podejście do życia, niektórzy mogą je odbierać jako coś wymuszonego, maskę włożoną pod presją społeczeństwa, bo ostatnio bycie szczęśliwym znowu jest trendy( zwrócił mi na to uwagę Michał, gdy w komunikacji miejskiej pojawiły się plakaty Akademii dobrego samopoczucia (albo czegoś w ten deseń). Z przykrością dla wszystkich ponuraków, stwierdzam, że nadal mi dobrze, a uśmiech nie schodzi z mordki.
A czemu? Hm przede wszystkim naprawdę dobrze radzę sobie na Polibudzie. Lubię meskie towarzystwo, lubię rzeczowe podejście do sprawy,a przede wszystkim nadal uważam, że CHEMIA jest ołkej. Kososiwa ładnie pozaliczane, nawet z lekką górką ponad połowę (11/15 z grafiki co uważam za ogromny sukces, bo jestem leworęczna i jestem kobietą która nie widzi 3wymiarów, oraz 18,5/20 z chemii, to cieszy już mniej bo mógł być maxik). Nareszcie tańczę, 2 razy w tygodniu biegam do Kabaty Dance Studio na zajęcia z Sandi, gdzie mocno dostaje w tyłek... co daje mi ogromnego kopa do pracy nad sobą, ojoj aż chce się żyć. Ja naprawdę szukam motywacji, a nic tak nie daje sił jak to że inni mogą i to dużo lepiej, Uważajcie, niedługoo wam pokażę!
Warszawa mocno mnie zasymilowała, dobrze mi tu, nie narzekam nawet na spalinowe powietrze i wszechobecny zgiełk. Bo ja lubię szybkie tempo życia, pośpiech i podkręcanie tempa.Energia gwałtownie wzrasta gdy ktoś mnie motywuje!Przede wszystkim swoimi sukcesami i konsekwencją, ale również lukrowaniem i posypywaniem czekoladą mojej skromnej(a jakże!) osoby.Uwielbiam rano dostawać sms: Dzień dobry Kotku! choć opcja śniadanko do łóżka była równie przyjemna... No właśnie ostatnio strasznie mnie rozpieszczasz, nawet więcej niż strasznie.
Co dalej? jaki mam plan minimum?
Myślę, że ...
Primo: zaliczyć pierwszy semestr i to całkiem przyzwoicie
Secundo: naprawdę spiąć tyłeczek, pracować ciężko nad swoim ciałem i udowodnić SOBIE, że mogę, bo serce do tańca mam od zawsze.
A po trzecie? hmm działać więcej, zdecydować się na BEST albo AEGEE i naprawdę studiować.
Nie będe siedzieć w mieszkaniu bezczynnie ! nauka nauką, na nią mam czas(a że jestem zdolniacha to wystarczy go niewiele), ja chcę tworzyć naprawdę skutecznie teraźniejszość i wpłwać na przyszłość. Jestem naiwna? Może... ale dzięki temu mam siłę, więc proszę nie odbierajcie mi tego.
Go HArd or go Home!a w tym momencie... go to Mariola... bo dziś się bawimy!

poniedziałek, 9 listopada 2009

nareszcie mam! różowe papiery!

Posiadanie prawa jazdy to naprawdę przyjemna sprawa, ale jeszcze przyjemniej jechać, gdy nawet ojciec, posiadający prawko od 30 lat mówi, że jedzie się dobrze. Lubię takie weekendy w domu, gdy stęsknieni(3 tygodnie mnie nie było) rodzice łaszą się do biednej, zagłodzonej studentki:)"Aniu, a może chcesz gwiazdkę z nieba?"hm, na to pytanie mogłabym odpowiedzieć twierdząco, że owszem chcę, jednak nie widzę zbytniego sensu posiadania takowej. Bo ja szczęśliwa jestem od zawsze, ale od niedawna mocniej, więcej i częściej. Powód? Hm, myślę, że jest ich klika: przede wszystkim spełniam marzenia, które jakiś czas temu powstały w mojej głowie, jutro uderzam wreszcie na Kabaty, bo ostatni powód jaki powstrzymywał mnie od tańczenia, czyli brak funduszy został zniwelowany(dziadziuś naprawdę o mnie pamięta). Radość daje mi też to, że wreszcie moja chęć przyswajania wiedzy, wrodzona ciekawość świata i błyskotliwość(haha na pewno nie skromność) nie są postrzegane jako cechy negatywne. Nie ma też presji, tej licealnej, biochemowych szczurów.Nostress, czilałt i chęć do studiowania( nie mylić z nauką) to głowne cechy mojej grupy.Uśmiech na twarzy bliskich osób też motywuje, i dodaje więcej energii, niż tabliczka gorzkiej czekolady. Cieszę się, że wszystko pomału wraca do normy.Twój uśmiech też mi dodaje sił, podobnie jak błyszczące oczy.A misiek uratował mi dziś życie, bo mogłam się przytulić do niego w pks i przynajmniej próbować nie słuchać Darka "koralika"( swoją drogą ciekawy rzemieślnik, jego postawa życiowa również godna pochwały, tylko opanujmy się nie o 3 rano). Po 2h snu na zajęciach byłam obecna ciałem, a duch co chwila wchodził w płytki sen, ale dzielnie z tym walczyłam, tym bardziej, że na Chemii rozdano kolosy i mój wynik 92,5% to czyste szaleństwo, bo pisząc go co chwila łapałam się na błędzie, kreśliłam i poprawiałam jak szalona.Strasznie chaotycznie to wyszło, ale ja jestem bałaganiarą od zawsze, więc prędzej czy później taka notka powstać musiała.

czwartek, 29 października 2009

Inka z 2 kostkami brązowego cukru.

W czwartki studenci imprezują, ale zanim wyjdę na shake it (otrzęsiny polibudy) wystukam kilka linijek, popijając wspomnianą pseudo kawę, bo normalnej nie piję ze względu na stan moich hepatocytów.
Uwielbiam takie poranki jak ten dzisiejszy, obudził mnie piękny różowy wschód słońca i dobra herbata w ulubionym kubku. Poranne słońce dodaje sił, to które grzało mi nos w drodze na zajęcia zdecydowanie poprawiło mi humor, który nadal ma się nieźle, hm nawet bardzo dobrze. Czwartek to dla TCh dzień wykładów, pojawia się więc 1/3 studentów, co więcej na HESie zostaje 1/5.
Czy szkoda? Hm, życzyłabym sobie żeby Sztuka myślenia i uczenia się pomogła mi choć trochę rozwinąć humanistyczne poglądy. I rozwija, w niezwykły sposób. Dziś rozwiązałam 4 krzyżóweczki, w przerwach rozmowy z Oskarem, Kubą, Czarkiem i Olkiem, hmm no nawet zanotowałam kilka karteczek, ale szkoda mi mojego czasu na te zajęcia. Dziadzio puszcza listę i na jej podstawie da zaliczenia więc chodzę(nie ma mowy o wpisywaniu przez osoby 3, powstał system weryfikujący, skuteczny bo oparty o zdarzenie losowe). A w przerwach od jego dygresji rysuję, piszę i robię wszystko by mój lekko jeszcze humanistyczny umysł działał, nie stając się przy tym plasteliną w rękach szarlatana.Bardzo żałuję, że nie mam w ramach tego choćby matematyki, albo podstaw ekonomii, albo nawet sztuki impresjonistycznej.Genialnym pomysłem wydawałoby się rozdawanie studentom politechnik w ramach ukulturalnienia wejściówek do teatrów, zamiast tworzenia tka sztucznych tworów, bo pensja Dziadunia na pewno by nam pokryła bileciki, a dziadunio nie męczył by się z przyszłymi inżynierami, których guzik obchodzi jak dzielimy myślenie, filozofię i nauki ( jak dla mnie to każdy z takich podziałów jest sztuczny, a nauka klasyfikacji różnych aspektów życia zupełnie zbędna, nie wiem, czemu wszystko chce się metkować i uporządkować.
Na deser dodam, że wydzwoniłam 166zł .... i zaczęłam słodzić gorące napoje. Źle się ze mną dzieje.

poniedziałek, 26 października 2009

Chcesz siły ognia?

Radosnym i uśmiechniętym można być na co dzień. Codziennie również można mierzyć wyżej i walczyć o swoje. Nawet w tak paskudne dni gdy z nieba siąpi deszcz, pole widzenia zmniejsza mgła, a słońce jest mleczną kropą pośród chmur(ba, taką pogodę można polubić, i krople deszczu na twarzy też!). Skąd tylko czerpać energię i inspirację? Istnieje tona książek motywujących, ja radzę jednak rozejrzeć się wokół. Co mi daje siłę? Ż y c i e , o tak, po prostu życie. Nawet dzisiejsza pogoda, mżawka na policzkach przywołała miłe wspomnienia i od razu się uśmiechnęłam, łatwiej było mi iść po kałużach i lekkie potłuczenie pupy po pięknym ślizgu na mokrych liściach(szkoda, że nie mam tego w wersji slow motion) nie popsuło mi humoru. Lubię uśmiech. Nawet nie wiecie jak miło o 7 rano zobaczyć w metrze kogoś kto się uśmiecha. I nie jest mną;) bo ja to robię codziennie. Zadowolenie innych naprawdę pozytywnie nastraja. Albo coś szalonego. Mój kolega często śpiewa na głos idąc po mieście, a ja go za to uwielbiam, bo od razu jest mi weselej. Do działań wymagających od nas większego zaangażowania( czytaj:spełniania marzeń) również najlepiej motywują ludzie. Błyskotliwi znajomi, z pasją i wyznaczonymi celami to skarb, bo patrząc na ich wysiłek, obserwując ich skoki do przodu wiesz, że tobie również się uda. Tu nie jestem zazdrośnicą, sukcesy innych nawet jeśli sama pożądam podobnych dodają skrzydeł lepiej niż red bull. I dają radość, jak kawałek gorzkiej czekolady.Nie stój więc w miejscu, rozejrzyj się, naprawdę nie musisz przeczytać książek Cohelio aby znaleźć sens życia, ba nawet lepiej gdy nie będzie on podany na tacy. Poszukaj ludzi przy których jesteś sobą, którzy tak jak Ty chcą żyć, a nie przetrwać. Pasja, którą masz (lub ta, którą odkryjesz) będzie jak powietrze.Motywuj się codziennie. Mów, że możesz, że się uda. I uśmiechnij się do mnie w metrze. Będzie po prostu milej.

Cieszę się, że ktoś mnie delikatnie naprowadził na tę drogę i cieszę się, że dzięki niemu i kilku innym cukiereczkom mam siłę.

czwartek, 22 października 2009

tancerka za kierownicą;)

Zdałam!Zdałam, zdałam za pierwszym razem.Czy było to trudne? nie... bo mam przecież różową siłę.Ale po kolei.
Rano jazda z Panem Piotrem, nie obyło się bez kilku łez i totalnego załamania, no bo zdałam sobie sprawę, że nie zdam dziś, co więcej przy Wordzie wyrosło magiczne nowe rondo, trochę większe niż studzienka kanalizacyjna, potem potem był kop na szczęście, sugestia, że się zakochałam ostatnio i dlatego tak jeżdżę oraz prośba o zdanie, bo mogę. Potem przyjechał Daddy, oj on się bardziej denerwował niż ja. TESTY? powiem, szczerze, że 4 odpowiedzi nie byłam pewna, no bo kiedy miałam przejrzeć te pytanka... ale tylko 2 błędy, więc teoria zdana. Praktyka to już inna zabawa, byłam 3 do samochodu nr 26, ale ogólnie starałam się nie łśuchać op-owieści o 24 podejściach i egzaminatorach terminatorach.Moja kolej, idę uśmiecham się do mojego Egzaminatora, hmm nie był aż tak niesympatyczny jak myślałam.Losuje elementy do pokazania... Olej i światła pozycyjne, nie mogę otworzyć maski, z miną zagubione owieczki pokazuje więc o mały włos nie odciętego palucha( tka lewusy kroją cytrynę) i mówię, że nie otworzę. Mała pomoc i już pokazuję, pozycyjne to pikuś;) łuk idzie gładko, górki nawet nie wyczułam. Jedziemy na miasto. zaraz po wyjeździe z Wordu mam skręcic w prawo, daję lewy migacz, ale Pan powtarza ze W PRAWO, no to jadę, dalej magicznym rondem i po dobrze znanych (dzięki Piotrowi) miejscach, zawracanie, skręty w lewo i naprawdę niebezpieczna sytujacja. Stoję na lewoskręcie a mi jakas tojotka stojąca na pasie od jazdy prosto nagle postanawia skręcić wyjeżdzajac tuz przed moją maskę, hamuje i ja i egzaminator, ale naprawdę się przestraszyłam. CO było potem:? jakieś parkowanie skosem, zgasł mi raz, hamowania awaryjne i w wyznaczonym miejscu, nagle odkrywam że znowy mam magiczne rondo... czyli co> zdałam:D:D jedziemy do Wordu, gaszę wszystko i patrzę kątem oka jak miły pan spod okularów uśmiecha się i powolutku zaznacza ptaszki na mojej karcie. Pyta : Pierwszy egzamin? ja mówię, że tak,mysląc ze zaraz powie haha to będzie kolejny, ale zerkam na tę kartę,a tam pojawia się napis POZYTYWNY. Pokazuje tacie kciuka, a egzaminator mówi: ooo już podejrzała pani wynik egzaminu:) potem tylko podpisałam się w zeszycie i zdane, życzę mu miłego dnia wysiadam i tańczę taniec misia yogi a potem czuję, że ot było najbardziej męczące 48 min w życiu. Nóżki sam się uginają oczy świecą od łez.
Czemu zdałam?
Myślę, że ostatnio wokół mnie zbudowało się duuuuuuuuuużo dobrej energii bardzo dużo. A uśmiech i szczęście łatwo się udzielają.Poza tym miałam super miśka na szczęście. I tak naprawdę, podeszłam do tego zdrowo, mówiąc do siebie i ojca na 3 min przed : i tak nie zdam, ale chciałabym się sprawdzić. Choć od połowy egzaminu... w głowie ciągle biegała myśl: Ale jaja zdałaś, oj chciałam ją zwalczyć, ale była silniejsza;)
teraz tylko różowy samochód;)

poniedziałek, 12 października 2009

leniwy poranek

Mam pół godziny do wyjścia, poniedziałki zaczynam siłownią.Zbożowa kawa już wypita, za oknem pozostałości po kolejnym różowym wschodzie słońca.Jest mi dobrze, choć godzinę temu wstałam i nadal nie otwierając oczu poszłam zrobić śniadanie.
Jaki był ten tydzień? Intensywny to chyba najlepsze określenie. Na razie polibuda to jedno z tych miejsc do których idę z przyjemnością, bo ludzie, którzy tam studiują okazali się szalenie sympatyczni. A może to ja tak na nich wpłynęłam:) W każdym razie, wchodząc tylko do Gmachu Chemii słyszę gromkie cześć Aniu, myślę, że moje imię zna już połowa roku.
A co ze stereotypowymi dziewczynami z politechniki?
Są, pewnie, że są, nawet znacząca większość, choć moi koledzy z roku mówią, że miło zaskoczyło ich piękno naszego wydziału.Powinnam się cieszyć, że to niby mniejsza konkurencja? Cieszę się, bo większość dziewczyn ma coś w głowie i mogę z nimi pogadać nie tylko na temat nowej torebki czy fryzury.
Moja grupa?
Generalnie mili ludzie, 2 kolegów z liceum, w środę po bhp poszliśmy się integrować, myślę, że nie będą na mnie negatywnie oddziaływać.
Zajęcia?
Oprócz dziwadełek jak podstawy obliczeń inżynierskich, czy Sztuki myślenia i uczenia się, mam przyjemność chodzenia na wykłady do szalenie kompetentnych ludzi, uczących mega interesujących rzeczy. Matematyka interesującą dziedziną? tak, jak najbardziej. Miła odmiana od zmuszania się w liceum do nauki biologii czy historii. Teraz mam ochotę na zdobywanie wiedzy! Choć nie czarujmy się ( a szkoda, bo lubię oczarowywać) będzie ciężko. Ale mam nadzieję, że będę miała okazję poznać smak sukcesu, a taki wypracowany jest chyba najsłodszy.
A stolica?
Już się przyzwyczaiłam do ogólnej ponurości, ale nadal chcę ją przełamywać! Wściekło różowy parasol? Turkusowe najcze? nie wiem, jak można ubierać się na szaro, biegać do metra skulonym i nie pewnym siebie i chować się za wczorajszą gazetą.
Ja wolę żyć!
I uśmiechać się, a ostatnio permanentnie jestem zadowolona.

niedziela, 4 października 2009

Bollywood w niedzielę.

Zaczęło się niewinnie, poranna nauka, ale ileż zadań na liczby zespolone można rozwiązać? Tym bardziej, że Kasia już skończyła anatomię. Więc popołudniowy spacer wydawał się najoczywistszym punktem dnia.Zatem idziemy. Na chodniku obok metra spotkałyśmy 2 Hindusów;) jeden zaczął śpiewać... swoją drogą bardzo ładnie... 2 w tym czasie nas zagadywał:) serdeczny uśmiech i idziemy od innego wejścia. Dochodząc do bramek znowu ich spotkałyśmy. Ten śpiewający i wysoki zaczął mi coś mówić, niestety w hindi. No dobra, schody i jesteśmy na peronie, jedzie nasze metro. Wsiadamy, a on znowu coś mówi, pokazuje żebym wysiadła na koniec macha i pięknie się uśmiecha. Ucieszone dotarłyśmy szybkim spacerkiem na Starówkę, gdzie odbywało się świeto chleba. Spacer trwa w najlepsze gdy nagle... zaczęło padać. Z deszczem przyszedł wiatr i pięknie przebijające się słońce. Od razu nasunęły się bollywoodzkie skojarzenia, bo tam gdy SRK nie jest mokry to taki torcik bez wisienki.
Kaśka się trochę naburmuszyła taką aurą. Ale dla mnie to było niesamowite. Bo ja lubię ciepły deszczyk, poza tym dawno nie skakałam po kałużach.
Cel : poznać podstawowe zwroty w hindi:)

wtorek, 29 września 2009

Integracja z dietetyką. O ambicji i marzeniach.

W niedzielę poszłam z Kasią(współlokatorka) na integrowanie z jej kierunkiem. Nie mogę powiedzeć, że nie było miło, większość dziewczyn sympatycznych strasznie.Tylko ... no właśnie... Są wśród nich niedobitki z medycyny. Ich opowieści o zawiedzionych ambicjach, straconych marzeniach...
Dla mnie to wygląda zupełnie inaczej. Ja nie chcę być tancerką... ja chcę tańczyć, no dobra wiem, one bez uprawnień leczyć nie mogą, ale tak naprawdę, jeśli mają takie marzenia, to chyba powinny robić wszystko, żeby je spełnić. I nie mówcie mi, że matura w tym roku była trudna:) No proszę was! Ja ze swoimi założeniami:osz kurdę nie skreśliłam biologii, to się jej pouczę tylko tydzień bo naco mi ona... oraz wybrana dla świętego spokoju matematyką i myśleniem: no kiedyś należy porobić zadanka z kiełbasy,no i chemią, którą nota bene uwaliłam(w moim przekonaniu), przez zwykłe niedbalstwo i chaotyczność, zdałam tak, że na medycynę bym się z ostatnich list pewnie dostała.
Dziwi mnie jednak to, że dla takich ludzi... medycyna to cały świat. Jedyny słuszny wybór.Każde inne studia podjęte przez ich kolegów świadczą o zwyczajnej głupocie i braku inteligencji... ;) Wychodzi na to, że to jednak więksi egoiści niż artyści.
Ja bym tak nie potrafiła, naprawdę. Moje marzenia odnoszą się bardziej do emocji i stanu świadomości, bo lubię czuć satysfakcję, radość, spełnienie i znajduje to w tańcu, ale gdyby pojawiła się kontuzja... szybko bym się przekwalifikowała. Kiedyś np uczyłam się grać na gitarze, chodziłam też na lekcje śpiewu, mogłabym oddać się nauce, czy gotowaniu, bo kocham gotować. A może wreszcie zaczęłabym robić zdjęcia, bo ciągnie mnie trochę, tylko brak mi takiego większego impulsu do działania, albo podróże... jest tyle miejsc które chciałabym odwiedzić.
Kim chcę być? Tancerką? Chemiczką?
Nie. Ja po prostu chcę się czuć zrealizowana. Chcę też być dobrym i szczęśliwym człowiekiem.
Myślę, że to dużo.

Na koniec bonus, sytuacja z wczorajszego wieczoru.
Stoję po WUMem, czekając na K., gdy nagle słyszę strzępki rozmowy telefonicznej: "No czekam na Olgę, pod WUMem... jakaś dziewczyna sobie tańczy"
2 sec na zastanowienie i o kurczę! znowu bezwiednie coś kombinowałam. Często gdy się zamyślę to coś tańcuje, co jest dobre bo zimą nie marznę, ale czasem wprawia w zdziwienie współużytkowników miasta.

piątek, 25 września 2009

Najtrudniej jest się spakować.

Od 2 dni jestem w Warszawie, powoli odnajduje się w tym całym bałaganie.Rano budzi mnie słońce, bo nie ma to jak okna pokoju na wschód, właśnie mrużę oczy żeby być w stanie odczytać co wystukałam na laptopie. Jak dobrze, że nasze mieszkanko jest takie przyjemne, jak dobrze, że mam pokój z Binią.
Nienawidzę się pakować, w szczególności gdy to nie 2 tygodniowe wakacje czy warsztaty taneczne(choć i wtedy pojawiają się problemy, bo nagle niczym McGaywer uważam, że wszystko może się przydać, a kobieca próżność nie pozwala zabrać 4 t shirtów i 2 par jeansów). Zmieszczenie wszystkoch moich szpargałów graniczyło z cudem,ech nazbierało się tego przez 19 lat. Nie obyło się bez kompromisów, Pan Żaba musiał zostać w domu,podobnie jak moje ogromne dresiwo na treningi, czy połl itrowy kubek na kawę, ale to raczej z przyczyn zdrowotnych, bo, ech życie jest dziwne, prawie abstynentce zaczęły się problemy z wątrobą. Ale tak naprawdę zapakowanie tego do walizek i toreb, rozwaliło mnie emocjonalnie, ot tak odrobinę. Bo nagle, naprawdę zdałam sobie sprawę, że 19 lat mojego życia mieści się w 4 plecakach. Wiem, wiem są jeszcze wspomnienia, tylko no właśnie... jakie było to 19 lat? Trudno podsumować to wszystko w jednym zdaniu, nie wiem, czy wystarczyła by kartka a4. Wyzwania, walka ze sobą i własnym ciałem, próby charakteru, dużo samozaparcia, szukanie kompromisów, częste rozczarowania, sobą i otoczeniem? Tak, na pewno... Ale ja najbardziej pamiętam smak sukcesu, to cudowne uczucie gdy wszystkie oczy są skierowane na moją osobę. Narcystyczne?Może... ale ja po prostu lubię osiągać postawione sobie cele.Szkoda mi trochę tych przyjaźni, relacji .. choć wiem, że jeśli są prawdziwe, to przetrwaja znacznie więcej niż 300km oddalenia.

środa, 16 września 2009

jeszcze tydzień.o tańcu, przede wszystkim

Do mojej przeprowadzki do Wawy zostały 3 dni. Tylko, aż 3dni. Tydzień temu byłam na ostatnim treningu w starej szkole tańca, ważnym, nawet bardzo ważnym.Oprócz pisków i ściskania z moim RT(o tym może innym razem), ogólnej prezentacji umiejętności nabytych na warsztatach i spoko chorełki, czy ignorancji ze strony EP( była trenerka)-czyli bzdurek, miałam możliwość dokładnego sprawdzenia jaki postęp zrobiłam. Na tle ludzi, z którymi tańczę ćwierć życia, wychodzi to najłatwiej. Ech, zobaczyć, że ciężka praca nie poszła na marne to naprawdę cudowne uczucie.Uwielbiam, gdy zmęczona, rozgrzana jak słońce, tańczę ostatkiem sił, nie będąc w stanie kontrolować do końca swoich ruchów.
A taniec, jak to taniec, jest bardzo niewymierny i cytując moja pracę maturalną nie można go tylko obejrzeć, odbiera się go wszystkimi zmysłami. To jak jest odbierany to bardzo subiektywna sprawa, jak każda dziedzina sztuki może budzić kontrowersje.I właśnie dlatego, samemu bardzo trudno zauważyć swój postęp jak i swoje błędy. Na warsztatach, chcąc złapać jak najwięcej feelingu instruktorów, walczymy przede wszystkim ze swoim obolałym ciałem, odmawiającym posłuszeństwa na 5h treningu, pamięcią, która często bywa zawodna, niewyspaniem( bo imprezki), niedożywieniem(bo przecież trzeba oszczędzić na nowy tshirt), no i z presją grupy, bo dla niektórych zbyt wysoki poziom jest największym demotywatorem. Często po powrocie, nie pamięta się nic, dziura w głowie, ale potem... idąc na lustrzankę, wszystko zaczyna sie układać, włączasz muzykę i wiesz co masz tańczyć.tak po prostu, tańczysz, nie myślisz, liczy się tylko tu i teraz.Samotność na parkiecie jest przyjemna, bo można popracować nad sobą, poprawić technikę, dopracować ruch, energię, wyraz, stworzyć historię. Treningi wspólne to jednak masa energii od choreografa, innych tancerzy, możliwość do pokazania swoich umiejętności, lansu i bansu. Każdy tancerz ma w sobie ciutkę próżności, no może więcej niż odrobinę. Ale ona jest nam potrzebna, myślę, jak każdemu, kto zajmuje się sztuką. Ważne jest jednak by wiedzieć, że choć jest się najlepszym dziś, choćby i na świecie, to nie trenując, nie wylewając potów na sali, nie tańcząc podczas wyprawy po bułki od sklepu jutro można ten status stracić.bardzo szybko.
Najważniejszą rzeczą, którą mam dzięki tańcowaniu to pokora. ech, pomimo mojego rozgadania na temat mojej osoby, częstego przerysowania, lannsu na p!nk Ann, ja naprawdę wiem, że są lepsi, młodsi, zdolniejsi, ładniejsi, ale nie ma w tym demotywacji;) to raczej kolejny kop do dalszej pracy.nad sobą, nad tym co obok mnie.Bo nadal naiwnie wierzę, że mogę. Szczęście nie leży na chodniku.... jest w mojej kieszeni, tylko muszę do niej sięgnąć.