środa, 16 września 2009

jeszcze tydzień.o tańcu, przede wszystkim

Do mojej przeprowadzki do Wawy zostały 3 dni. Tylko, aż 3dni. Tydzień temu byłam na ostatnim treningu w starej szkole tańca, ważnym, nawet bardzo ważnym.Oprócz pisków i ściskania z moim RT(o tym może innym razem), ogólnej prezentacji umiejętności nabytych na warsztatach i spoko chorełki, czy ignorancji ze strony EP( była trenerka)-czyli bzdurek, miałam możliwość dokładnego sprawdzenia jaki postęp zrobiłam. Na tle ludzi, z którymi tańczę ćwierć życia, wychodzi to najłatwiej. Ech, zobaczyć, że ciężka praca nie poszła na marne to naprawdę cudowne uczucie.Uwielbiam, gdy zmęczona, rozgrzana jak słońce, tańczę ostatkiem sił, nie będąc w stanie kontrolować do końca swoich ruchów.
A taniec, jak to taniec, jest bardzo niewymierny i cytując moja pracę maturalną nie można go tylko obejrzeć, odbiera się go wszystkimi zmysłami. To jak jest odbierany to bardzo subiektywna sprawa, jak każda dziedzina sztuki może budzić kontrowersje.I właśnie dlatego, samemu bardzo trudno zauważyć swój postęp jak i swoje błędy. Na warsztatach, chcąc złapać jak najwięcej feelingu instruktorów, walczymy przede wszystkim ze swoim obolałym ciałem, odmawiającym posłuszeństwa na 5h treningu, pamięcią, która często bywa zawodna, niewyspaniem( bo imprezki), niedożywieniem(bo przecież trzeba oszczędzić na nowy tshirt), no i z presją grupy, bo dla niektórych zbyt wysoki poziom jest największym demotywatorem. Często po powrocie, nie pamięta się nic, dziura w głowie, ale potem... idąc na lustrzankę, wszystko zaczyna sie układać, włączasz muzykę i wiesz co masz tańczyć.tak po prostu, tańczysz, nie myślisz, liczy się tylko tu i teraz.Samotność na parkiecie jest przyjemna, bo można popracować nad sobą, poprawić technikę, dopracować ruch, energię, wyraz, stworzyć historię. Treningi wspólne to jednak masa energii od choreografa, innych tancerzy, możliwość do pokazania swoich umiejętności, lansu i bansu. Każdy tancerz ma w sobie ciutkę próżności, no może więcej niż odrobinę. Ale ona jest nam potrzebna, myślę, jak każdemu, kto zajmuje się sztuką. Ważne jest jednak by wiedzieć, że choć jest się najlepszym dziś, choćby i na świecie, to nie trenując, nie wylewając potów na sali, nie tańcząc podczas wyprawy po bułki od sklepu jutro można ten status stracić.bardzo szybko.
Najważniejszą rzeczą, którą mam dzięki tańcowaniu to pokora. ech, pomimo mojego rozgadania na temat mojej osoby, częstego przerysowania, lannsu na p!nk Ann, ja naprawdę wiem, że są lepsi, młodsi, zdolniejsi, ładniejsi, ale nie ma w tym demotywacji;) to raczej kolejny kop do dalszej pracy.nad sobą, nad tym co obok mnie.Bo nadal naiwnie wierzę, że mogę. Szczęście nie leży na chodniku.... jest w mojej kieszeni, tylko muszę do niej sięgnąć.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Oby tak kieszonka była bez dna i nigdy sie nie urwała :*